niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 2

Rozdział 2- Jak znalazłem Izzy'ego w domu Skid Row.



Bardzo przepraszamy za taką długą nieobecność.





KANAŁ
Tak więc Steven, który uśmiechał się, rozpromieniony faktem, że może się na coś przydać oświetlił chłopakom drogę blaskiem swojej zajebistości (a raczej jego zębów. O ile on w ogóle je myje). Duff, jak to basista, wypierdolił się po drodze przez dwutlenek węgla. Z pięć razy. Jak? Wiadomo, że dwutlenek węgla się wydycha. Przy wydychaniu McKagan poślizgnął się.
-Ej, mówiłem Wam, że gram na basie?- podrapał się po natapirowanym łbie, podnosząc się z ziemi, ociekając ściekowym brudem.
-Nie...- mruknął Rose.
-No to mamy basistę, chłopaki!- krzyknął radośnie Steven, nadal oświetlając drogę.
-Basistę mamy, ale gitarzystę gdzieś wsyslo*.- powiedział Saul.
-Jak to, przecież jesteś!- zdziwił się Adler, opuszczając kąciki ust, tak, że magiczne światło wydzielane z jego zębów zmalało.
Slash trzasnął się w twarz.
-Aaa...ten...jak mu tam...Izzy?
***
DOM SKID ROW
Tymczasem Izzy kulturalnie pił sobie tanie wino razem ze członkami Skid Row. Dave, Scotti, Sebastian, Rachel i Rob byli naprawdę świetni i w piciu i w graniu. Założyli zespół niedawno i na razie grali covery, ale zajebiście im to szło.
Jak Stradlin się tam znalazł? W środku nocy skończyła się wódka. Drogą losów wypadło na Izzy'ego. A najbliższe sklepy były zamknięte, więc chcąc nie chcąc czarnowłosy musiał iść kilometr do całodobowego. W drodze spotkał Scottiego, który został wysłany dokładnie po to samo, co szatyn.
Po krótkiej rozmowie chłopacy zaznajomili się i Hill zaprosił nowego kumpla na imprezę. Izzy zgodził się. I tak oto poznał całą resztę zespołu.

A teraz "reszta z jego nowo powstałego zespołu" go szukała po kanałach ściekowych. W końcu dotarli do końca, więc weszli po drabinie na górę.
-Gdzie my jesteśmy?- zaskrzeczał Axl.
Stali przed niedużym, żółtym domem.
-Patrzcie!- krzyknął Hudson, wskazując na okno. Chłopcy przybliżyli się do domu i zobaczyli przez okno Izzy'ego, który kulturalnie pił sobie tanie wino razem ze członkami Skid Row.
-A to chuj! Nie podzielił się!- wrzasnął Duff i rzucił się do przodu.
Walnął w szybę i wpadł do środka domu. Skid Row i Stradlin popatrzeli na niego.
-Ekhem...cześć, my po niego.- powiedział Slash wskazując na Izzy'ego i  przełażąc przez wybite okno. Nadepnął na McKagana, który jęknął.- Jestem Saul, ale mówcie mi Slash.
-A ja jestem Rose. Axl Rose.- powiedzial Rudy, z taką miną, jakby mówił: "Jestem Bond. James Bond". - Ten, który rozjebał wam okno...O ten - wskazał na Żyrafę - To jest Duff McKagan. Ale my wolimy na niego mówić sierota. Albo ciota. Jak kto woli.
- Steven jestem! - wyszczerzył się Adler, a Skid Row i Izzy, zasłonili oczy przed blaskiem jego zębów. 
- Ja jestem Sebastian zajebisty Bach, to - wskazał na bruneta - jest Dave "Snake" Sabo, ten brunet przy barku to Scotti Hill, ten co go nie ma, bo wyszedł to Rob Affuso, a ten... 
- Ja przedstawię się sam! - przerwał mu kolejny brunet. - Jestem Rachel Bolan, najlepszy i najpiękniejszy basista na świecie! 
- I najbardziej skromny - szepnął do najbliżej stojącego Slasha, Rob, który wrócił do domu.
- Ej! To ja jestem najlepszym i najpiękniejszym basistą na świecie! - wykrzyknął oburzony Duff. I tak przez dwie godziny się kłócili, a reszta miała z nich niezły ubaw. Popcorn skoczył do sklepu po popcorn i frytki, wysłany przez Axla.
Potem okazało się, że Skidzi nie mają mikrofalówki, ani frytkownicy, więc biedak musiał skoczyć po gotowy popcorn, a frytki zrobili na tłuszczu zebranym z włosów Rachela, nad ogniskiem, które rozpalili w salonie za pomocą zamoczonego pudełka zapałek z kieszeni spodni Rose'a. Kieszeń tą miał nie z boku spodni, tylko na przedzie, prosto na swoim przyjacielu. Gdyby chłopaki wiedzieli od czego zamoczone jest to pudełko, w życiu by go nie dotknęli, ale sprytny Axl, przełożył wcześniej zapałki gdzie indziej, by nie dopuścić do głupich pytań.
*** 
I tak własnie powstało Guns N' Roses. I tak właśnie chłopacy poznali się ze Skid Row. I tak właśnie owe przypadkowe spotkanie zmieniło się w długą, znowu zakrapianą alkoholem imprezę.
Po kilku tygodniach ich menadżer, owy Mark Diamond, który spierdolił Saulowi słuchawki załatwił mały koncert w Rainbow.
Chłopaki bardzo się denerwowali. Najbardziej Slash, ale nie z powodu nadchodzącego koncertu, tylko z braku fajek. 
Ruszył cichaczem do sklepu. Przedzierał się jak ninja, nikt nie miał prawa go zobaczyć.
***
                                                                           
ULUBIONY SKLEP SLASHA NA ROGU
(stara kasjerka sprzedawała mu fajki odkąd skończył 12 lat. Niestety dzisiaj jej nie było.)
NOWA KASJERKA:
Jaka nuda. Nie ma żadnych klientów. O! Ktoś przyszedł. Mulat. Ładny, nie powiem. Ale 18 chyba jeszcze nie skończył.
- Dobry. Fajki poproszę. - powiedział zachrypniętym głosem.
- Dzień dobry. Jakie?
- Marlboro.  
- Nie mamy. Są tylko Camel i Jocker.
- To jedne te i jedne te.
- Proszę. Jeden dolar się należy. - Gość chyba się zdziwił, ale dał pieniądze bez słowa i wyszedł. Jaki on jest tępy...przecież fajek za jednego dolca się nie kupi...frajer.
***
RAINBOW
Slash szybko wrócił. W kieszeni swojej kurtki znalazł jednak jedną, otwartą paczkę papierosów. Postanowił tamte nowe zostawić na później, a wykończyć te.
Założył swoją kochankę na siebie (Nie chodzi o to, wy zboczuchy! Chodzi o gitarę! <przyp.aut >) i ruszył na niewielki podest.
Chłopaki nie mieli żadnego swojego utworu, więc na razie grali hity innych. I na sam przód poszło "Hells Bells" zespołu AC/DC.
-I'm rolling thunder, pouring rain...- zaskrzeczał Axl.
Oczywiście chłopacy dali popis swoich umiejętności. I publiczności bardzo się spodobało. Po skończonym koncercie schowali sprzęt u Marka, bo było blisko, a sami wrócili do Rainbow powyrywać panienki. I tak się skończyło, ze wszyscy panowie skończyli w kiblu, każdy  z ładną laską, oprócz Stevena. 
Bo on skończył w kiblu z dwiema.
***
DAWNY DOM SLASHA I STEVENA, ZWANY TERAZ HELLHOUSE                                  
 Slash siedział w tym domku, co mieszkali tam ze Stevenem (teraz wprowadzili się tam wszyscy chłopacy) i wpierniczał ukradzione paluszki. Izzy poszedł do sklepu po papierosy i alkohol.
- SLASH! TY SPIERNICZAŁY ŻULU!- darł się szatyn od progu. - DAJ MI FAJKĘ! 
- PRZECIEŻ POSZEDŁEŚ DO SKLEPU!
- ALE BYŁ ZAMKNIĘTY!- Mimo, że Stradlin był już przy kanapie, nadal na siebie krzyczeli.
- NIE MA DANIELSA?
- NIE MA! ZAMKNIJ SIĘ I DAJ MI TĄ FAJKĘ! - Slash wyciągnął niedawno zakupione Jocker'y i podał Izzy'emu. Te wyciągnął jednego z opakowania i powąchał.
- Stary, co ty żeś kupił? To pachnie jak guma balonowa Tutti-Frutti. -spróbował zapalić - KURWA! DEBILU! TO JEST GUMA! - szatyn wyciągnął tasak i zaczął gonić Saul'a po całym domu.
-Ta...Tutti-Frutti...chyba Tutti-Fiutti.- skomentował Steven.
_________________________________________________________________________________
Tutti Fiutti, ach udało mi się to. xD Prosimy o komentarze do tego długo powstającego rozdziału.
*błąd celowy, zamiast "wessało".